Przez lata nikt nie
wiedział o jego przeszłości. O obozowym fotografie z Żywca w 2005 roku powstał niezwykły film w reżyserii Ireneusza Dobrowolskiego - "Portrecista".
"Gdy tylko zaczynałem robić zdjęcia, zwłaszcza kobiet i dzieci, przed oczami stawały mi obrazy z Oświęcimia – szczególnie tych dziewcząt od doktora Mengele. Fotografowałem normalną kobietę, a widziałem nagą Żydówkę z obozu. Dziś nie jestem w stanie wziąć do ręki aparatu” – opowiada Wilhelm Brasse, fotograf w obozie koncentracyjnym Auschwitz.
Sfotografował ponad 50 tysięcy twarzy. Każdemu robił po trzy zdjęcia: w nakryciu głowy, pod kątem i z ogoloną głową – en face i z profilu. Dokumentował eksperymenty medyczne, prywatnie wykonywał portrety esesmanom, a oficjalnie – dolarowe fałszywki. Gdy przed ewakuacją obozu niszczono dowody zbrodni, ocalił z narażeniem życia 40 tysięcy zdjęć.
Przyszedł na świat 3 grudnia 1917 roku w Żywcu. Zmarł 23 października 2012 roku również w Żywcu. Wilhelm Brasse.
Polski fotograf, w czasie II wojny światowej jako więzień nr 3444 trafił do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz, gdzie na zlecenie SS prowadził tajną dokumentację fotograficzną.
Urodził się jako wnuk Alberta Karola Brasse, pochodzącego z Alzacji, pracującego jako ogrodnik u właścicieli browaru w Żywcu. Matka Brassego była Polką. Zawodu fotografa nauczył się pracując od 1935 w atelier „Foto-Korekt” w Katowicach przy ul. 3 Maja, należącym do jego ciotki, gdzie wykonywał portrety, zdjęcia legitymacyjne oraz ślubne.
Po wybuchu II wojny światowej i zajęciu Żywca przez Niemców, odmówił podpisania Volkslisty, przysługującej mu z uwagi na germańskie pochodzenie oraz wstąpienia do armii niemieckiej. Do obozu trafił 31 sierpnia 1940. Podczas transportu do obozu, w Tarnowie po raz kolejny Niemcy zaproponowali mu podpisanie Volkslisty, a Brasse po raz kolejny odmówił. W obozie skierowano go początkowo do komanda kopiącego fundamenty nowych budynków oraz budującego drogi od krematorium do dworca, gdzie szybko awansował na tłumacza kapo. Następnie pracował w komandzie przeładowującym węgiel i koks, a potem w kartoflarni.
Gdy Niemcy dowiedzieli się o jego zdolnościach – został głównym fotografem obozowym. Od 5 lutego 1941 był zatrudniony w specjalnym komandzie rozpoznawczym Wydziału Politycznego (Gestapo), którym kierował Bernhard Walter. Wykonywał tam portrety nowo przybyłym więźniom, przeznaczone do kartoteki obozowej. Brasse każdemu więźniowi robił serię trzech zdjęć: w nakryciu głowy, pod kątem, a potem z profilu. Zdarzało się, że przez noc robił ich tysiąc, albo więcej, bo nad ranem przyjeżdżał następny transport. Oprócz tego fotografował wszystko: od pracy więźniów przez prywatne spotkania Niemców z rodzinami i doświadczenia medyczne. Jak sam szacuje wykonał ok. 50 tys. zdjęć. Był szanowany przez Niemców pracujących w obozie, bo zależało im na ładnych zdjęciach wysyłanych rodzinom. Poznał również Josefa Mengele – osławionego „Anioła Śmierci”, którego zapamiętał jako człowieka grzecznego. Podczas ewakuacji obozu zignorował rozkaz spalenia wszystkich zdjęć, dzięki czemu ocalało ponad 40 tys. fotografii. Były one później dowodami w procesach hitlerowców. Po wyzwoleniu przez Amerykanów otrzymał po raz trzeci propozycję zmiany obywatelstwa – „Zostań tu. Tam są już bolszewicy. Jak zechcesz, będziesz Niemcem, Anglikiem albo Amerykaninem." Pomimo to powrócił do Żywca. Chciał wrócić do zawodu fotografa, ale zrezygnował po kilku próbach – gdy na kogoś patrzył przez obiektyw aparatu, widział zawsze więźniów z Oświęcimia, powracały koszmary, już nigdy nie wziął do rąk aparatu.